(Bo Ty też zasługujesz na chwilę spokoju, nawet jeśli świat się z tym nie zgadza.)
Masz pracę, dzieci i psa, który na dźwięk zamykanych drzwi wyje, jakbyś właśnie odpływała Titanikiem? To nie jest życie – to poziom trudności „hardcore”. Nic dziwnego, że „czas dla siebie” brzmi dla Ciebie jak mitologia – gdzieś tam istnieje, ktoś o nim opowiada, ale w praktyce to mniej realne niż poniedziałkowy budzik, który nie brzmi jak wyrok. Niewątpliwie od kobiet oczekuje się, że będą jednocześnie szefową roku, perfekcyjną matką i mistrzynią organizacji domowego chaosu, najlepiej z uśmiechem i idealnym makijażem. No ale… ile można?
I tu przychodzę ja, cała na biało (bo czarne rzeczy są w praniu), żeby powiedzieć Ci: DA SIĘ. Może nie zawsze gładko i może nie bez strat w postaci zaschniętej kaszki na skarpetce, ale da się. Chodź, ogarniemy to razem.
Skąd się bierze brak czasu?
Czasem naprawdę nie masz czasu. Bo praca, bo dzieci, bo pies, który uważa, że Twoje wyjście do kuchni to zapowiedź końca świata i włącza tryb „syrena alarmowa”. Ale… czasem ten brak czasu to tylko sprytny ninja, który znika w czeluściach internetu, Netflixa i „jeszcze jednego” filmiku z kotami (kotów, oczywiście, nie oceniamy – one rządzą światem).
No więc pytanie brzmi: gdzie ten czas faktycznie ucieka?
Spróbuj małego eksperymentu. Sprawdź, ile czasu dziennie spędzasz w social mediach. Twój telefon ma opcję „czas przed ekranem” i powiem Ci jedno: możesz się zdziwić, dlatego, że nagle okazuje się, że z „nie mam czasu na książkę” jakoś znalazło się 40 minut na przeglądanie memów i dram na TikToku.
Jeśli to brzmi znajomo, mam dla Ciebie wyzwanie: następnym razem, gdy automatycznie sięgniesz po telefon, zatrzymaj się. Zadaj sobie pytanie: „Czy naprawdę chcę spędzić kolejne 20 minut na scrollowaniu, czy może lepiej przez te 20 minut popatrzeć w sufit i przypomnieć sobie, że jestem człowiekiem, a nie tylko funkcją ‘ogarniacz wszystkiego’?”
Z odzyskanych minut możesz wyczarować swoją własną mini-oazę spokoju. Nawet jeśli to tylko 10 minut – serio, lepsze to niż nic.
Zrób ze swojego czasu dla siebie operację wojskową
Czekanie na „wolną chwilę” to jak liczenie na to, że dzieci same się położą spać o 20:00 bez negocjacji godnych ONZ. To się nie wydarzy.
Dlatego musisz podejść do tematu strategicznie. Przede wszystkim wpisz swój czas dla siebie w grafik. Tak, dosłownie – jak spotkanie z szefem, tylko tym razem to Ty jesteś szefem i nie przyjmujesz żadnych raportów ani skarg na „ona oddycha moim powietrzem!”.
Blokada w kalendarzu – wpisz 30 minut jako „ważne spotkanie” i traktuj to śmiertelnie poważnie. Rodzina ma wiedzieć, że w tym czasie jesteś niedostępna jak Wi-Fi w piwnicy.
A jeśli ktoś zapyta „co robisz?” – odpowiadasz tajemniczo „rzeczy ważne”. I koniec dyskusji.
Dzieci kochają ekrany? Wykorzystaj to.
Tak, tak, wszyscy wiemy – ekran to nie jest idealna niania. Ale jeśli przez 20 minut bajki możesz napić się gorącej (a nie odgrzewanej w mikrofalówce po raz trzeci) kawy i nie martwić się, że w tym czasie ktoś maluje sobie wąsy markerem permanentnym – to nie grzech, to przemyślana strategia przetrwania.
A jeśli masz wyrzuty sumienia, to oto złoty trik, który oficjalnie zwalnia Cię z poczucia winy: Peppa po angielsku. Dziecko ogląda, Ty masz chwilę na oddech, a przy okazji istnieje szansa, że za jakiś czas zamiast „MAMO, CHCEM CIASTKO!” usłyszysz eleganckie „Mummy, may I have a cookie?”. I to jest właśnie edukacja przez doświadczenie.
Bajki nie są zagrożeniem. Są Twoim sprzymierzeńcem, narzędziem. Używaj ich mądrze. Traktuj je jak najlepszy sojusz w tej nierównej walce o 20 minut świętego spokoju.
Pies ma emocje? Pies może mieć zabawki.
Twój pies ma duszę aktora dramatycznego i wyje, jakbyś właśnie odpływała na misję w kosmos za każdym razem, gdy wychodzisz z pokoju? Znamy ten ból. Ale spokojnie, zamiast zostawiać go w domu z otwartym YouTubem na „relaksujące dźwięki dla psów z lękiem separacyjnym”, możesz spróbować kilku trików.
Psy, podobnie jak ludzie, potrzebują zajęcia. Gryzienie, lizanie, szukanie smaczków – to wszystko działa na nie uspokajająco. W skrócie: pies zajęty, pies szczęśliwy. Zaopatrz się w zabawki interaktywne, gumowe gryzaki czy kongi wypchane masłem orzechowym. A jeśli desperacja sięgnie zenitu – nałóż odrobinę masła orzechowego na kafelki w łazience. Zanim Twój pies dokładnie je wyliże, Ty zdążysz wziąć prysznic, umyć włosy i może nawet… wetrzeć odżywkę. Może.
Pies, który ma co robić, to pies, który nie dramatyzuje. A Ty masz chwilę dla siebie, zamiast czuć na sobie wzrok rozczarowania i wyrzuty sumienia godne oscarowej roli.
Wielozadaniowość to mit, ale spryt już nie
Nie oszukujmy się – próba robienia miliona rzeczy naraz to szybka droga do tego, żeby w połowie zapomnieć, co właściwie robisz. Kończy się to mniej więcej tak: robisz obiad, ale w połowie przypominasz sobie, że miałaś oddzwonić do pediatry, więc odpalasz telefon, ale wtedy dziecko zaczyna krzyczeć, że zgubiło skarpetkę, więc idziesz szukać, ale po drodze przypominasz sobie, że pranie leży w pralce od wczoraj, więc otwierasz pralkę… i tak oto pół godziny później stoisz w kuchni, w jednej ręce trzymając łyżkę, w drugiej wilgotne skarpety i nie masz pojęcia, co właściwie miałaś zrobić.
Dlatego zamiast próbować być wielozadaniową ninja, postaw na spryt.
Spacer z psem? Włóż słuchawki i posłuchaj podcastu – w końcu, kiedy indziej masz czas, żeby ogarnąć, jak zmienić swoje życie w pięć prostych kroków? Kąpiel dziecka? To idealny moment, żeby nałożyć sobie maseczkę (dziecko pomyśli, że zamieniłaś się w potwora z bajki, ale coś za coś). Czekasz w kolejce w przychodni? Weź książkę albo po prostu zamknij oczy i udawaj, że medytujesz – może nawet uda Ci się na chwilę wylogować z rzeczywistości.
Nie rób wszystkiego na raz. Po prostu rób rzeczy sprytnie. I jeśli da się coś zrobić tak, żeby przy okazji mieć chwilę dla siebie – zrób to. Nie ma w tym żadnego wstydu.
Zaangażuj rodzinę – tak, nawet psa
Jeśli myślisz, że musisz wszystko ogarnąć sama, to… no cóż, nie musisz. Serio. Dom to nie Twoja osobista firma jednoosobowa, a rodzina to nie tylko odbiorcy Twojej pracy, ale również (Uwaga!) uczestnicy życia domowego.
Więc zamiast robić wszystko samodzielnie, spróbuj podzielić się obowiązkami. Dzieci mogą pomóc nakarmić psa – okej, może niekoniecznie czterolatkowi powierzymy karmienie rosołem z wczoraj, ale sypnięcie chrupek do miski? Do zrobienia. Partner/partnerka? Może przejąć gotowanie obiadu – nawet jeśli skończy się na spaghetti z gotowego sosu, to i tak oznacza, że Ty masz chwilę na oddech.
A pies? No dobra, psa raczej nie poprosisz, żeby posprzątał kuchnię (choć gdyby tak się dało, pewnie już dawno byłby na etacie), ale możesz nauczyć go sztuczek, które pomogą mu się czymś zająć, zamiast okupować Cię 24/7.
Nie jesteś jedyną osobą, która może „ogarniać rzeczy”. Deleguj, ucz, proś o pomoc. I nie, to nie oznacza, że jesteś leniwa – to oznacza, że masz zdrowy instynkt przetrwania.
10 minut też się liczy
Nie masz godziny? Luz. Nawet 10 minut może zrobić różnicę. Tylko zamiast „odruchowo sięgnąć po telefon i nagle ocknąć się 40 minut później na końcu TikToka”, wykorzystaj te 10 minut na coś, co rzeczywiście da Ci chwilę oddechu.
To mogą być totalnie proste rzeczy:
- Zamknij oczy i oddychaj. Nie, nie musisz od razu medytować jak mnich w Tybecie. Po prostu oddychaj i nie myśl przez chwilę o tym, czy w lodówce jest mleko.
- Napisz coś w dzienniku. Może być „Dzisiaj jest wtorek, żyję, jakoś idzie”. Nie musi być poezja.
- Włącz swoją ulubioną piosenkę i zatańcz w kuchni. Tak, nawet jeśli jedynym widzem jest Twój pies (i patrzy na Ciebie z politowaniem).
- Wypij kawę. Na spokojnie. Bez podgrzewania jej trzy razy w mikrofalówce. Jak człowiek.
Nie czekaj, aż znajdzie się „dużo czasu”, bo może się nie znaleźć. Złap te małe chwile i rób z nich coś dobrego dla siebie. Każde 10 minut to krok w stronę większego spokoju.
Naucz się mówić “nie” (tak, nawet dzieciom i psu)
Nie oszukujmy się – kobiety mają z tym problem. Od dziecka wpajają nam, że „grzeczne dziewczynki” są pomocne, uśmiechnięte i zawsze gotowe na ratowanie świata. Ale hola, hola! Czy w umowie na życie było zapisane, że masz być dostępna 24/7 dla wszystkich, tylko nie dla siebie?
Czasem trzeba umieć powiedzieć “nie”.
- “Nie”, nie mogę teraz pomóc w budowie zamku z klocków, bo buduję sobie chwilę świętego spokoju.
- “Nie”, nie odpowiem na pytanie „czemu ślimak nie ma nóg?” akurat w trakcie mojego 5-minutowego resetu.
- “Nie”, piesku, nie dam Ci ósmego smaczka w ciągu godziny, bo skończy się to problemami gastrycznymi, a ja już wiem, kto będzie sprzątał efekty tej decyzji (i spoiler: to nie pies).
Mówienie „nie” innym to mówienie „tak” sobie. I nie oznacza to egoizmu. Oznacza to, że wreszcie traktujesz siebie jak kogoś, kto też zasługuje na uwagę.
Odmowa to nie przestępstwo. To narzędzie do odzyskania swojego życia. Używaj go bez wyrzutów sumienia.
Wykorzystaj poranki lub wieczory
W ciągu dnia znalezienie chwili dla siebie graniczy z cudem. Bo jak? Przecież jak tylko usiądziesz, to albo dziecko postanawia zapytać, jak działa grawitacja, albo pies właśnie wpadł na genialny pomysł zjedzenia Twojego kapcia. Ale jest jeden sposób, który może działać: wstań wcześniej albo zostań dłużej wieczorem. Nie musisz od razu zamieniać się w człowieka sukcesu, który wstaje o 4:30 i biega po osiedlu, robiąc afirmacje. Wystarczy 15-30 minut.
- Poranek: zanim dom się obudzi, Ty możesz wypić kawę, w ciszy popatrzeć przez okno, przeczytać kilka stron książki albo po prostu siedzieć i nic nie robić (tak, to też opcja).
- Wieczór: kiedy wszyscy zasną (nawet pies), masz swoją chwilę na długą kąpiel, Netflixa, zapisywanie myśli w dzienniku albo wgapianie się w sufit i analizowanie sensu istnienia.
Czy będzie łatwo? Nie zawsze. Ale czy warto? Oj, tak. Znajdź ten moment w ciągu dnia, kiedy świat jeszcze śpi albo już odpoczywa. I wtedy goń, goń swój święty spokój!
Zatrudnij pomoc
Tak, wiem. „Ale jak to? Przecież powinnam wszystko ogarniać sama, bo inne matki dają radę, a moja babcia to w ogóle wychowała siódemkę dzieci i jeszcze sama doiła krowy!”.
No cóż, Twoja babcia nie miała do czynienia z grupowym czatem przedszkola na WhatsAppie i nie musiała odpierać 17 powiadomień dziennie o tym, że „Jasio ma uczulenie na orzechy, więc prosimy, by inne dzieci też ich nie jadły”.
Jeśli możesz – zatrudnij pomoc. Opiekunka do dzieci raz w tygodniu? Wyprowadzacz psa? Ktoś do sprzątania raz na miesiąc? To nie jest luksus, to jest inwestycja w Twoje zdrowie psychiczne. A jeśli Twój budżet mówi „hah, dobre sobie”, to mam plan B:
Zorganizuj „czas wymiany” z innymi rodzicami
Dogadaj się z innymi rodzicami – dziś Ty bierzesz ich dzieci na dwie godziny, a innym razem oni biorą Twoje. I nagle masz wolny wieczór, bez wydawania złotówki.
Nie musisz być bohaterką, która sama dźwiga na plecach całą domową logistykę. Delegowanie obowiązków to nie porażka – to mistrzowski level ogarniania życia.
Praktykuj „nicnierobienie”
Tak, dobrze przeczytałaś. Nic. Nie. Rób.
Wiem, to brzmi jak herezja. Bo przecież „zawsze jest coś do zrobienia”, prawda? A to pranie, a to obiad, a to trzeba znaleźć zagubioną skarpetkę (która – nie oszukujmy się – nigdy się nie znajdzie). Ale serio – spróbuj czasem po prostu usiąść i nic nie robić. Nie sprawdzać maili, nie skrolować Instagrama, nie myśleć o tym, że lodówka wygląda jak pustynia i trzeba zrobić zakupy.
Po prostu siedź.
Gap się w sufit. Pij herbatę, słuchaj ciszy. Daj sobie 5 minut absolutnego resetu.
I nie, to nie jest „marnowanie czasu”. To jest ładowanie baterii, żebyś potem nie eksplodowała na pierwszą osobę, która spyta „co dziś na obiad?”.
Nie musisz być produktywna 24/7. Czasem najlepsze, co możesz zrobić, to absolutnie nic.
Zadbaj o swoje hobby
Pamiętasz, co lubiłaś robić, zanim Twoje życie zaczęło się kręcić wokół listy zakupów, harmonogramu szczepień i prób wyprowadzenia psa, który akurat wtedy nie ma ochoty?
Tak? Super! Nie? No to czas sobie przypomnieć.
Może kiedyś uwielbiałaś malować, pisać, robić na drutach, grać na gitarze albo składać modele statków kosmicznych z klocków LEGO. A może Twoim największym hobby było po prostu leżenie i czytanie książki, bez ciągłych przerw na „Mamo, patrz, co umiem!”.
Cokolwiek to było – wróć do tego. Nawet jeśli masz tylko 15 minut dziennie, to i tak lepsze 15 minut na coś, co kochasz, niż kolejne 15 minut scrollowania TikToka (serio, filmiki o gotowaniu będą tam jutro, obiecuję).
Masz prawo do pasji. Nie jesteś tylko mamą, pracownicą, organizatorką życia rodzinnego. Jesteś też SOBĄ. Daj sobie na to przestrzeń.
Nie bój się prosić o pomoc
Wiem, wiem – „bo ja nie lubię nikogo obciążać”, „bo jak poproszę, to będzie, że sobie nie radzę”, „bo szybciej będzie, jak zrobię sama”.
Stop.
To nie jest olimpiada na „kto najdłużej wytrzyma bez pomocy i nie zwariuje” (spoiler: nikt).
Masz prawo poprosić o wsparcie. Partner? Może ogarnąć kolację (nawet jeśli skończy się na kanapkach z serem). Rodzina? Może zająć się dziećmi przez godzinę. Przyjaciółka? Może pomóc Ci ogarnąć kryzys egzystencjalny na kawie.
Nie musisz wszystkiego dźwigać sama. Ludzie, którzy Cię kochają, chcą pomóc – ale muszą wiedzieć, że tego potrzebujesz.
Prośba o pomoc to nie słabość. To supermoc, która pozwala Ci nie oszaleć. Używaj jej bez wyrzutów sumienia.
Pamiętaj, że perfekcjonizm jest wrogiem spokoju
Chcesz mieć idealnie czysty dom, zdrowe obiady, szczęśliwe dzieci, produktywną pracę, regularne treningi i jeszcze czas na rozwój duchowy? Okej. A teraz weź głęboki oddech i wyrzuć tę myśl do kosza.
Nie musisz być idealna. Serio.
Czasem obiad to mrożona pizza. A czasem salon wygląda jak po przejściu tornada (albo dwulatka, co na jedno wychodzi). Czasem zamiast ambitnej książki kończysz wieczór na oglądaniu reality show i TO TEŻ JEST W PORZĄDKU.
Bo lepiej być wystarczająco dobrą i mieć święty spokój, niż próbować być perfekcyjną i zwariować z przemęczenia.
Jeśli czujesz, że perfekcjonizm to Twój wewnętrzny sabotażysta i chcesz nauczyć się odpuszczać – zajrzyj do mojego podcastu „Na drodze do niedoskonałości”. Znajdziesz tam dużo więcej o tym, jak żyć bardziej na luzie i nie dać się presji bycia „idealną”.
Możesz też przeczytać mój artykuł na ten temat: Self-care bez instagramowych filtrów, w którym pokazuję, jak dbać o siebie bez presji i zbędnych wydatków.
Perfekcja jest przereklamowana. Lepiej mieć zdrową głowę i trochę luzu niż mieszkanie z katalogu i życie na skraju załamania nerwowego.
Można? Można!
Czas dla siebie to nie luksus, to konieczność. Bo jeśli nie zadbasz o własny spokój, to prędzej czy później Twoja frustracja zacznie się rozlewać na wszystkich dookoła (łącznie z psem).
Więc zaplanuj go, egzekwuj i nie miej wyrzutów sumienia.
Pamiętaj – nawet superbohaterowie mają przerwę na kawę. I Ty też powinnaś.