Self-care: co to właściwie znaczy?
Jeśli Instagram ma być wyrocznią, to self-care oznacza kąpiele w płatkach róż (które potem trzeba sprzątać), maseczki z jednorożca (bo zwykła z błota już nie działa) i wypady na Bali co drugi weekend (gdzie oczywiście musisz zrobić zdjęcie z kokosem, żeby udowodnić, że żyjesz). Brzmi świetnie, prawda? Problem w tym, że większość z nas ma do dyspozycji raczej wannę w bloku (gdzie być może kran przecieka, a sąsiad z góry tłucze coś młotkiem), a zamiast szampana – herbatę w kubku z napisem „Dzisiaj nie ogarniam”. I to jest jak najbardziej OK!
Self-care to nie tylko wielkie, spektakularne gesty, ale też małe codzienne wybory, które sprawiają, że czujesz się lepiej. Nie wymaga fortuny ani magicznych eliksirów – czasem wystarczy kanapa, dobra książka i święty spokój. I właśnie o takim podejściu dzisiaj porozmawiamy.
Self-care nie musi kosztować majątku (naprawdę!)
Z jakiegoś powodu wmawia się nam, że dbanie o siebie to kosztowna sprawa. Drogie kremy, abonament na siłownię, masaże, zdrowe szejki z egzotycznych owoców. Prawda jest taka, że self-care można uprawiać równie skutecznie (i o wiele taniej) w domowym zaciszu. Jak?
- Sen to Twój najlepszy kosmetyk – zamiast inwestować w serum za milion monet, spróbuj się po prostu wyspać. Badania pokazują, że brak snu zwiększa poziom kortyzolu (hormonu stresu), osłabia odporność i pogarsza nastrój. Gdy jesteś wyspana, lepsza cera i mniej podkrążonych oczu to tylko bonus!
- Domowe SPA – maseczka z jogurtu naturalnego i miodu, peeling cukrowy, kąpiel z solą i olejkami – twój portfel Ci podziękuje.
- Netflix i koc – czasem najlepsze, co możesz dla siebie zrobić, to zniknąć pod kocem z kubkiem herbaty i ulubionym serialem. Zero wyrzutów sumienia!
Psychiczny reset bez aplikacji mindfulness
W dzisiejszym świecie każą nam się relaksować za pomocą aplikacji, które wysyłają powiadomienia w stylu Hej, zapomniałaś się dziś odstresować! A potem dostajesz rachunek za abonament i stresujesz się jeszcze bardziej. Tymczasem prawdziwy odpoczynek nie wymaga technologii. Spróbuj:
Spacer w naturze
Badania mówią, że kontakt z naturą obniża poziom kortyzolu (czyli tego hormonu, który każe ci się stresować, gdy szef mówi mamy mały projekt) i zwiększa poziom serotoniny (czyli hormonu szczęścia, którego brakuje ci po całym dniu w pracy). Brzmi pięknie, prawda? Ale co, jeśli nie masz lasu w okolicy, a twoja natura to trawnik przed blokiem, na którym psy robią swoje interesy? Spokojnie! Nawet 100 metrów do najbliższego sklepu się liczy. Świeże powietrze to świeże powietrze, nawet jeśli idziesz po mleko. A przy okazji możesz:
- podziwiać naturę w postaci wystaw sklepowych (O, patrz, promocja na parówki!).
- poćwiczyć uważność, licząc, ile osób wchodzi do sklepu bez koszyka, a wychodzi z trzema torbami.
- poczuć się jak na safari, obserwując, jak ludzie walczą o ostatnią paczkę makaronu w promocji.
A jeśli nawet na to nie masz siły, to spacer po balkonie też jest ok. Albo otwarcie okna i głębokie westchnięcie. To też jest kontakt z naturą, tylko w wersji mini.
Pamiętaj: nie musisz jechać w Bieszczady, żeby poczuć się lepiej. Czasem wystarczy wyjść z domu, nawet jeśli jedynym lasem na twojej drodze jest park osiedlowy z jedną brzozą i trzema ławkami. To też jest natura. Wersja ekonomiczna.
Czytanie książki przed snem
Scrollowanie Facebooka przed snem to jak dobrowolne wystawienie się na torturę.
Znasz to uczucie? Myślisz, że na chwilę zajrzysz na Facebooka, a kończysz, analizując życie swojej koleżanki z podstawówki, która właśnie wróciła z Bali (a ty nawet nie byłaś w tym roku nad Bałtykiem), jak dawny kolega z pracy awansował (a ty ledwo zipiesz w swojej), i jak ktoś inny pochwalił się idealnym życiem (które pewnie jest tak samo prawdziwe jak twoje postanowienie, że od jutra zaczynasz dietę). Efekt? Zamiast spać, leżysz i myślisz: Czemu moje życie nie wygląda jak ich zdjęcia?
Dlatego zamiast scrollować Facebooka czy Instagrama, sięgnij po książkę. Nie, nie musisz czytać „Wojny i pokoju” ani „Filozofii dla zabieganych”. Może to być kryminał, romans, a nawet instrukcja obsługi mikrofalówki – byleby oderwać się od wiecznego porównywania się do innych.
A jeśli nie masz siły na książkę, to nawet przeczytanie jednej strony komiksu albo ostatecznie ulotki reklamowej z też się liczy. Chodzi o to, żeby dać swojemu mózgowi chwilę wytchnienia od tego, jak inni żyją lepiej od ciebie. Bo prawda jest taka: nikt nie ma tak idealnego życia, jak pokazuje na Facebooku. A jeśli już naprawdę musisz scrollować, to przynajmniej znajdź sobie grupę z śmiesznymi kotami – odrobina śmiechu jeszcze chyba nikomu nie zaszkodziła.
Dziennik wdzięczności
Naukowcy mówią, że codzienne zapisywanie trzech rzeczy, za które jesteś wdzięczna, poprawia samopoczucie. Brzmi pięknie, prawda? Ale co, jeśli jedyne, co przychodzi ci do głowy, to fakt, że udało ci się wstać z łóżka? Spokojnie, to też się liczy! Bo czasem samo wstanie z łóżka to wyczyn na miarę zdobycia Mount Everestu. A jeśli do tego udało ci się zjeść coś innego niż suchy chleb i nie wściekać się podczas rozmowy z szefem – to już jest powód do dumy.
Nie musisz pisać, że jesteś wdzięczna za zachód słońca nad Bali (bo nie byłaś), za idealną cerę (bo nie masz) czy za to, że życie to pasmo sukcesów (bo nie jest). Możesz zacząć od małych rzeczy:
Dziś wstałam z łóżka. Jestem swoją własną bohaterką.
Zrobiłam kawę i nie wylałam jej na siebie. Sukces.
Przetrwałam dzień bez wk… w pracy. Czy to nie powód do świętowania?
A jeśli jedyne, co zapiszesz, to „dziś nic mi nie sprawiło radości”, to też jest OK. Bo szczerość to też forma self-care. A jutro może będzie lepiej. Albo nie. I to też jest w porządku.
Poranna kawa w ciszy: zanim dzieci/kot/sąsiad zacznie cię bombardować. Może być dziwnie, ale warto.
Poranna kawa w ciszy to jak medytacja dla tych, którzy nie mają czasu na medytację. To te kilka minut, zanim dzieci zaczną krzyczeć, kot zacznie domagać się jedzenia (najlepiej o 5 rano), a sąsiad z góry postanowi wiercić dziurę w ścianie. To twój moment. Twój mały rytuał. Twoja chwila zen w świecie, który od rana chce cię zassać do matrixa.
Nie musisz robić nic spektakularnego. Wystarczy, że usiądziesz z kubkiem kawy (nawet rozpuszczalnej) i po prostu… będziesz. Bez telefonu, bez listy zadań, bez myślenia o tym, że za godzinę musisz biec do pracy. Może być dziwnie, bo cisza w dzisiejszych czasach to prawie jak gatunek zagrożony wyginięciem. Ale warto.
A jeśli nie masz czasu na pełne 10 minut, to nawet 5 minut z kawą w łazience (z zamkniętymi drzwiami, żeby nikt cię nie znalazł) też się liczy. Albo kawa na balkonie, gdzie jedynym towarzystwem jest sąsiad z naprzeciwka, który też pije kawę w piżamie. To też jest cisza. Wersja light.
Zasługujesz na te kilka minut tylko dla siebie. Nawet jeśli oznacza to, że musisz wstać 15 minut wcześniej. Albo pić kawę w łazience. Albo udawać, że nie słyszysz, jak kot drapie w drzwi.
Dbanie o siebie: czyli jak nie dać się zwariować w świecie fitnessowych guru i diet cud
Self-care, jak już ustaliłyśmy, to nie tylko kąpiele w płatkach róż i maseczki z błota (choć te też są spoko). To też codzienne wybory, które wpływają na twoje samopoczucie. I nie, nie musisz od razu przebiegać maratonu ani żywić się nasionami chia i powietrzem. Wystarczy, że wprowadzisz kilka prostych kroków, które nie wymagają zostawienia połowy wypłaty w sklepie ze zdrową żywnością.
Ruch, ale taki, który lubisz (a nie taki, który cię zabija)
Jeśli nienawidzisz biegania (ja nie znoszę), to nie biegaj. Nie musisz udowadniać nikomu, że potrafisz biegać 10 km, skoro jedyne, co czujesz po takim wysiłku, to chęć położenia się na ziemi i płaczu. Może joga? Albo taniec w salonie do ulubionych hitów z lat 90? Liczy się ruch, nie forma.
Jedzenie, które ci służy (a nie torturuje)
Nie chodzi o to, żebyś od dziś jadła tylko sałatki z quinoa i piła zielone szejki, które smakują jak trawa. Self-care to czasem pizza, czekolada i chipsy – bo najlepsze, co możesz zrobić dla swojego samopoczucia, to po prostu zjeść coś, co sprawia ci przyjemność. Balans to klucz! A jeśli ktoś ci mówi, że nie możesz jeść glutenu, cukru i szczęścia, to po prostu go zablokuj.
Zdrowe granice: czyli jak mówić „nie” bez poczucia winy
Czasem najlepszym aktem self-care jest powiedzenie nie rzeczom, które cię wyczerpują. I nie, nie musisz się z tego tłumaczyć. Na przykład:
- Spotkanie z koleżanką, która tylko narzeka: Nie, dziękuję, wolę posiedzieć w ciszy i posłuchać szumu własnych myśli. One przynajmniej nie narzekają na byłego.
- Projekt w pracy, który nie jest twój: Nie, nie zrobię tego za ciebie. Mam swoje życie, a w nim serial do obejrzenia.
- Presja bycia idealną: Nie, nie muszę mieć idealnej diety, ciała i życia. Wystarczy, że mam swoją kanapę, koc i Netflixa.
Dbanie o siebie to nie tylko relaks, ale też zdrowe nawyki, które sprawiają, że czujesz się lepiej. Nie musisz być fitnessową boginią ani joginką, żeby to robić. Wystarczy, że znajdziesz swoje małe rytuały, które dodają ci energii – czy to będzie poranny spacer, wieczorna medytacja, czy po prostu powiedzenie „nie” rzeczom, które cię męczą. Bo self-care to nie oglądanie się na innych, tylko słuchanie siebie. A jeśli ktoś ci mówi, że robisz to źle, to po prostu… zrób sobie kawę i zignoruj go.
Self-care to też relacje (ale nie te toksyczne)
Nie da się ukryć – ludzie, którymi się otaczasz, mają gigantyczny wpływ na twoje samopoczucie. Jeśli po spotkaniu z kimś czujesz się jak balon, z którego spuszczono powietrze, to nie jest dobry znak. Może czas zablokować taką osobę? Albo przynajmniej ograniczyć kontakt do minimum, np. do lajkowania jej zdjęć z wakacji raz na pół roku.
Otaczaj się tymi, którzy dodają, a nie odejmują
Relacje powinny być jak dobra kawa – dodawać energii, a nie ją odbierać. Jeśli ktoś regularnie wysysa z ciebie siły, opowiadając o swoich problemach (które zawsze są większe niż twoje), to może czas powiedzieć: „Słuchaj, ja też mam swoje życie, a w nim serial do obejrzenia.” Otaczaj się ludźmi, którzy sprawiają, że czujesz się lepiej, a nie jak po maratonie w toksycznej chmurze dymu.
Mów otwarcie o swoich potrzebach (bo nikt nie czyta w myślach)
Nie, nikt nie czyta w myślach. Jeśli potrzebujesz przestrzeni, odpoczynku, czekolady – powiedz o tym. Nie musisz być miła za wszelką cenę. Czasem najlepszym aktem self-care jest powiedzenie: Dziś nie mam siły na rozmowę, idę się położyć. Albo: Nie, nie przyjdę na imprezę, wolę zostać w domu w piżamie. I nie, nie musisz się z tego tłumaczyć. Twoje potrzeby są ważne, nawet jeśli ktoś uważa inaczej.
Zadbaj o relację z samą sobą (bo ty jesteś swoją najlepszą przyjaciółką)
Nie czekaj, aż ktoś inny zatroszczy się o ciebie. Ty jesteś swoją najlepszą przyjaciółką! A to oznacza, że czasem musisz powiedzieć sobie: Dzisiaj odpoczywam, bo na to zasługuję. Albo: Nie, nie muszę być idealna, wystarczy, że jestem sobą. Pamiętaj: self-care to nie tylko relaks, ale też dbanie o siebie na każdym poziomie – fizycznym, emocjonalnym i psychicznym. A jeśli ktoś ci mówi, że to egoizm, to po prostu… zrób sobie kawę i zignoruj go.
Pytania do refleksji (ale bez presji):
- Co sprawia, że czujesz się naprawdę dobrze? (Nie, odpowiedź „nic” nie jest dozwolona.)
- Jakie małe rytuały możesz wprowadzić do swojego życia? (Nie, nie muszą być instagramowe.)
- Kto w twoim otoczeniu dodaje ci energii, a kto ją odbiera? (I czy możesz go zablokować?)
Twoja wersja self-care jest najlepsza!
Nie daj sobie wmówić, że dbanie o siebie musi wyglądać jak z Instagrama czy facebooka. Self-care po polsku to kanapa, koc, herbata i zero wyrzutów sumienia. Bo czasem najlepsze, co możesz zrobić, to po prostu dać sobie święty spokój. I tak, kubek herbaty wciąż działa cuda.
A teraz czas na ciebie: wybierz jeden mały rytuał self-care, który chcesz wprowadzić w swoje życie już dziś. Może to być 10 minut spaceru, zapisanie trzech rzeczy, za które jesteś wdzięczna, albo po prostu kubek herbaty w ciszy. Bez presji, bez filtrów, bez ściemy.
[…] się, jak zadbać o siebie bez wydawania fortuny i presji bycia „zen guru”? Sprawdź Self-care bez instagramowych filtrów – jak dbać o siebie, nie bankrutując i przekonaj się, że czasem wystarczy koc, książka i kubek […]
[…] też przeczytać mój artykuł na ten temat: Self-care bez instagramowych filtrów, w którym pokazuję, jak dbać o siebie bez presji i zbędnych […]